top of page
  • Zdjęcie autoraArtur

THE SAXON MILL - KLIMAT STAREJ ANGLII

Zaktualizowano: 7 sie

Nasza brytyjska kulinarna przygoda rozpoczyna się prawdziwym angielskim śniadaniem przygotowanym przez Paula w piękny słoneczny poranek. W planach sporo zwiedzania, więc już po kilkudziesięciu minutach lądujemy w Stratford nad rzeką Avon gdzie podążamy ścieżkami Wiliama Shakespeara, który urodził się i zmarł w tym miejscu. Pomiędzy domem poety, a kościołem w którym był ochrzczony i gdzie spoczęły jego doczesne szczątki spacerujemy uliczkami oraz parkowymi ścieżkami spoglądając w stronę wodnych kanałów i licznych kafejek. W końcu w jednej z nich przy ruchliwym deptaku wypijamy filiżankę kawy zajadając się tartą bakewell.

Kawa taka sobie, ciastko pyszne, ale ja raczej jestem wobec słodyczy mało krytyczny, więc moja opinia może być lekko myląca;)

Po południu meldujemy się na zamku Warwick, gdzie w atmosferze średniowiecznych pokazów rycerskich wśród latających drapieżnych ptaków przenosimy się głęboko w przeszłość. Sam zamek przekształcony w centrum rozrywki dla dzieciaków mniejszych i większych robi wrażenie rozmachem spektakli prezentowanych w jego otoczeniu, nie wiem na ile jest to solidna lekcja historii Zjednoczonego Królestwa, bo aż tak dokładnie nigdy jej nie zgłębiałem, niemniej widok rycerzy na koniach popisujących się kunsztem fechtunku robi wrażenie i może popchnąć młodego widza do dalszych poszukiwań, a o to chyba w tym wszystkim chodzi.


Po kilku godzinach fajnej zabawy kończymy zwiedzanie by udać się na kolację do zabytkowego młyna na obrzeżach Warwick. Restauracja zwie się The Saxon Mill, a sam młyn był od XI wieku własnością zakonów Marianów i Augustynów, po licznych perturbacjach odbudowany w wieku XIX służył zgodnie ze swoim przeznaczeniem do roku 1938. Od 1952 roku mieści się w nim restauracja zarządzana przez znaną w Wielkiej Brytanii sieć.

Podobno bez rezerwacji stolika nie ma szans się tam dostać, na szczęście nasi gospodarze pomyśleli o tym wcześniej, więc miejsce na nas czeka. Tutaj pierwsze zdziwienie, bo w historycznym obiekcie zamówienia składa się… online, skanujesz kod QR przypisany do numeru stolika i zamawiasz napoje oraz jedzenie z ewentualnymi własnymi uwagami. Na oko wszystko działa sprawnie, jednak jak to bywa w wypadku nowoczesnych rozwiązań zamawiamy dania, których jak się okazuje po prostu w danym dniu już zabrakło.

Ostatecznie w zamówieniu i tak pomaga nam obsługa, choć kelner w krótkich spodenkach mocno kłoci się z moim poczuciem estetyki zwłaszcza w takim zabytkowym miejscu. No nic, swoje zawodowe fanaberie chowam do kieszeni ciesząc się pięknym widokiem na zielony park i staw okalający cały kompleks oraz myszkując po obiekcie w którym ciągle kręci się młyńskie koło. Przyglądam się pracy w kuchni (akurat tarasowy stolik przy którym siedzimy ma z jednej strony okno do kuchni) i w końcu na stole lądują napoje, a za chwilę nasze jedzenie. W sumie piwa pijam bardzo mało i jeśli już to Stouty więc podejmuję decyzję by spróbować tutejszego Guinnessa. Od razu pierwszy strzał w dziesiątkę, faktycznie tutaj to piwo smakuje zupełnie inaczej.

Wszystkie zamówione dania w sumie niezłe, ale bez historii, pieczeń troszkę twardawa, Pudding Yorkshire faszerowany młodą kapustą mało wyrazisty, a mój burger daleki od tego co robimy w Polsce. Aż zatęskniłem za jalapeno i ogórkami z Wysokiej ;) One z pewnością uratowałyby sytuację, choć mięso też nie zrobiło szału. Dodatki słabe i bez wyrazu. Warzywa curry na ryżu nawet się obroniły, choć zdjęcia ze strony restauracji a rzeczywistość to raczej dwie różne bajki. Jednym słowem jak na taki obiekt dania nieco rozczarowały, ale żeby była jasność, nie były złe, choć raczej byłbym skłonny za nie zapłacić mniej więcej połowę wydanej kwoty.



Najbardziej rozczarowujący był jednak dla mnie sos podany zarówno do burgerów jak i do pieczeni, był to po prostu gotowy ciemny sos pieczeniowy jednej ze znanych marek. Niestety kucharze nie wysilili się nawet aby zatuszować pochodzenie specyfiku choćby przez dodanie masła czy odrobiny musztardy, śmietany lub wina.

Widać jednak, że taki smak pasuje gościom restauracji bo patrząc na puste talerze odnoszone przez obsługę raczej uwag jest mało. Może nie powinienem się czepiać szczegółów i spojrzeć na wszystko z większym dystansem. Tak czy inaczej jedzenie w takim miejscu zawsze powoduje u mnie pozytywne emocje i pozostawia raczej miłe wspomnienia. Nie inaczej będzie tym razem, bo sam obiekt, jego klimat, wnętrza oraz taras z bajecznym widokiem na którym mieliśmy przyjemność biesiadować słuchając szumu wody i drzew oraz popijając świetne wino i piwo skutecznie równoważy drobne mankamenty.

W sumie ciekaw jestem jak restauracja funkcjonuje poza szczytem sezonu i czy wtenczas dania są nieco bardziej dopieszczone... Pewnie i kelnerzy z racji pogody noszą wtedy długie spodnie ;) Cóż, może będzie okazja się jeszcze kiedyś przekonać.



55 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page