Artur
TAM I Z POWROTEM - 3

Minęły blisko dwa lata, w tym czasie Tomasz dowiedział się, że Agnieszka poznała kogoś z kim ułożyła sobie życie.
-I nareszcie - myślał w duchu, choć mimo iż wiedział, że tak będzie najlepiej w jego sercu wraz z tą wiadomością zagościło poczucie jakiejś irracjonalnej zazdrości. Oczywiście prędzej czy później zwykle dochodził do wniosku, że to idiotyczne, ale jednak bywały momenty gdy dręczył go jakiś dziwny niepokój. W końcu dotarła do niego wieść o wyjeździe dziewczyny do Nowego Jorku.
Nie zastanawiając się złapał za telefon.
-Cześć księżniczko.
-Tomasz, jak się cieszę że dzwonisz, nie odzywałeś się całe wieki, myślałam, że obraziłeś się na śmierć.
-Nie, po prostu uznałem, że tak będzie lepiej, a teraz…, sam już nie wiem, słyszałem że wyjeżdżasz?
-Tak lecę za kilka dni, Robert dostał super pracę, wyobrażasz to sobie! Będę mieszkać
w Nowym Jorku! Jestem taka podekscytowana! Tomasz, jesteś tam?
-Taa, więc ma na imię Robert, kochasz go?
-Bardzo, jest cudowny i rozumie mnie, na pewno byś go polubił.
-Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, naprawdę, zresztą, zawsze mówiłem ci, że daleko zajdziesz,
a w Stanach są ogromne perspektywy - kłamał jak z nut, robiąc wszystko by ukryć w swoim głosie gorycz jaka zalewała mu serce.
-Wszystkiego dobrego moja droga, bądź szczęśliwa.
-Tomasz przylecisz do nas prawda? Tomasz, jesteś tam? Po drugiej stronie zapadła grobowa cisza, chwilę potem połączenie zostało przerwane.
Po wyjeździe dziewczyny Tomasz przez kilka dni nie potrafił znaleźć sobie miejsca, rozmyślał teraz czy powinien był do niej pojechać i zatrzymać ją na miejscu, ale co by to dało, po co niszczyć życie swojej ukochanej kobiecie, która w końcu znalazła spokój i szczęście.
Okazało się też, że czara goryczy w przypadku Tomasza miała się dopiero przelać i to całkiem niedługo…
Pewnego dnia Patrycja oświadczyła, że odchodzi do swojego wielbiciela z Bentleyem.
Nagle wszystko stało się dla niego proste i logiczne. Był frajerem nad frajerami. Udawał, że nie widzi rzeczy oczywistych i odrzucał to co podpowiadał mu rozum. Pieprzony romantyk
z zasadami. Nienawidził sie za to kim był, nienawidził swoich zasad, nienawidził Patrycji za to jak bardzo go oszukała i zniszczyła to co przed laty było tak piękne. Chciał się z nią zestarzeć, chciał trzymać ją za rękę siedząc na werandzie domu i patrząc w morze opowiadać wnukom bajki i legendy. Ona szukała czegoś innego. Zastanawiał się co robił nie tak?
Siedząc z butelką szkockiej whisky śmiał się głośno, a jego głos złowieszczo odbijał się od pustych ścian domu, w którym mieszkał teraz tylko z czarnymi myślami. Właśnie uświadomił sobie, że został zupełnie sam. Jego żona od lat oszukiwała go prowadząc podwójne życie, choć przecież nie był głupi i domyślał się najgorszego. Postanowił jednak trwać jak gdyby nic się nie działo, przymykał oczy na jej coraz częstsze nieobecności w domu, nie pytał, a może panicznie bał się usłyszeć to, co w końcu musiał usłyszeć. Przez tyle lat zaklinał rzeczywistość udając, że wszystko jest w porządku i grał rolę szczęśliwego męża i ojca.
Najgorsze, że zabrała dzieci.
-Będziesz mógł zabierać bliźniaczki kiedy tylko zechcesz, nie chcę żeby za tobą tęskniły…
-Głupia krowa, wydaje jej się, że kilka wizyt w miesiącu zastąpi dzieciom i jemu codzienne wspólne zabawy i rozmowy.
Telefon dzownił nieustannie od kilku dni, Tomasz wiedział kto dzwoni, nie miał ochoty na pocieszenia, nie miał ochoty na rozmowy, cieszył się, że jego najlepszy przyjaciel jest teraz tysiące kilometrów stąd dopinając ważny kontrakt. Nie potrzebował nikogo, nie chciał żyć...
Był pijany w sztok, rzucił pustą butelkę w lustro, które posypało się w tysiące drobnych kawałków.
-Takie właśnie jest moje parszywe życie, rozpierdolone na kawałki!
Krzyczał teraz sam do siebie, a jego krzyk przypominał wycie powtornie zranionej bestii.
Wybiegł z domu, wsiadł do samochodu i nie zważając, na fakt, że jest kompletnie pijany postanowił pojechać po córki...
-Skoro chcesz to sama odwiedzaj je kilka razy w miesiącu parszywa kurwo, nie pozwolę żeby jakiś skurwiel robił za ojca moim dzieciom! Nigdy!
Wrzucił bieg z piskiem opon ruszając z podjazdu. Jechał coraz szybciej nie zważając na ograniczenia prędkości i zwężenia. W pewnym momencie przejeżdżając na czerwonym świetle, zauważył wjeżdżającą na skrzyżowanie ciężarówkę z olbrzymią naczepą, potem pisk opon, huk gniecionych blach i brzęk tłuczonego szkła, w ostatnim lśnieniu świadomości ujrzał uśmiechniętą twarz Agnieszki i biegające po plaży dzieci. Potem zapadła ciemność.
***
Dziś dokładnie potrafię odtworzyć niemal każdy szczegół mojego spotkania z Agnieszką, wiem też, skąd mój niepokój. Fatalne deja vu. Tak jak teraz siedziała wtedy przy tym stoliku,
i dokładnie tak samo z mężczyzną odwróconym do mnie plecami. Ja siedziałem dokładnie
w tym miejscu patrząc w jej stronę z postanowieniem by w końcu gdy tylko skończy rozmowę podejść i wygarnąć wszystko co myślę na jej temat i na temat faktu, że olała mojego przyjaciela w momencie w którym najbardziej jej potrzebował.
Z każdym kolejnym kieliszkiem wina byłem coraz bardziej odważny i gotowy na konfrontację. W końcu nie wytrzymałem, postanowiłem przerwać sielankę i lekko wstawiony zameldowałem się przy ich stoliku.
Zmierzyłem gościa od stóp do głów, wyglądał na około pięćdziesiąt lat, choć trzeba przyznać trzymał się świetnie. Wysportowana sylwetka i bystre oko zdradzały jego zamiłowanie do sportu, mimo że byłem o dziesięć lat młodszy poczułem się przy nim jak emeryt.
Poza tym mój lekko zaokrąglony brzuszek wybitnie dawał do zrozumienia iż ponad wszelkie sporty przedkładam przesiadywanie w ulubionej knajpce.
-Hmm, witam.., pani chyba mnie nie poznaje, ale ja doskonale panią pamiętam pani Agnieszko, i wydaje mi się, że chyba powinna pani być teraz w innym miejscu, a nie zabawiać się z jakimś podstarzałym playboyem.
Byłem niemal pewny, że po tych słowach wezwą kelnera aby wyprosił mnie z mojej ulubionej restauracji, albo, że gość wstanie i po prostu da mi w mordę.Nic takiego się jednak nie stało…
-Od kiedy jesteśmy per pani? Oczywiście że cię pamiętam, siadaj właśnie skończyliśmy omawiać wszystkie sprawy i mamy zamiar coś zjeść. Może nam coś polecisz, wiem, że to wasza ulubiona restauracja to znaczy twoja i Tomka.
-No właśnie Tomka, a raczej rośliny, która z niego została, ale ciebie najwyraźniej już to nie obchodzi?
-Jesteś bardzo niesprawiedliwy i w zasadzie powinnam zakończyć z tobą rozmowę, ale być może masz prawo tak myśleć, a ja potrzebuję pomocy. Pozwól zatem, że przedstawię ci doktora Mika Josepha z Mount Sinai Hospital na Manhattanie, Mike jest wybitnym neurochirurgiem i ma olbrzymie doświadczenie w przypadkach takich jak Tomka, a co najważniejsze zgodził się na konsultacje i być może zdołamy coś zrobić!
-Więc przyjechałaś go leczyć? - Pamiętam że zrobiło mi się tak głupio, że przez dłuższy czas nie potrafiłem wydukać ani sylaby, jak dzieciak złapany na kradzieży lizaka, ubrałem twarz w idiotyczny, bezmyślny uśmiech, uścisnąłem dłoń lekarza i łamaną angielszczyzną podziękowałem za to, że zgodził się skonsultować mojego przyjaciela.
Co za farsa. Czułem się jak palant.
-Nie byłam jeszcze u Tomasza, przylecieliśmy kilka godzin temu, dlatego spadłeś mi z nieba, ty zajmiesz się doktorem to znaczy weźmiesz taksówkę i odstawisz go do hotelu, a ja pojadę do szpitala, choć bardzo się boję… Jak on się czuje?
-Kto to wie, od wypadku nie odzyskał przytomności, minęło siedem cholernie długich miesięcy, dlaczego przyleciałaś dopiero teraz?
-To długa historia, może kiedyś ci opowiem, a teraz zamów dla Mika coś ekstra, a potem odstaw go do hotelu okej?
-No jasne, w porządku…
-To ja lecę.
-Agnieszko …
-Tak?
-Przepraszam, źle cię oceniłem…
-Nie ma problemu, nie ty pierwszy, poza tym miałeś prawo myśleć różne rzeczy, nie ważne, lecę do szpitala!
-Mimo wszystko przepraszam…
Agnieszka wyszła z restauracji, a ja z ogromnym zapałem postanowiłem wprowadzić gościa w arkana wyśmienitej karty dań.
-No to co zjemy? Proponuję rozpocząć doskonałym carpaccio z piersi kaczki…
Byłem w swoim żywiole…
***
Kobieta stała w szpitalnym korytarzu patrząc na człowieka leżącego w pokoju wypełnionym mnóstwem medycznych sprzętów. Gdyby nie aparatura informująca o tym że żyje, mogłaby wziąć go za martwego.
Po jej policzkach spływały łzy, nie spodziewała się, że będzie jej aż tak trudno znieść widok ukochanego mężczyzny w takim stanie.
Teraz kochała go jeszcze bardziej niż wtedy podczas tej zwariowanej urodzinowej nocy.
-Kochany, dlaczego mi to zrobiłeś…
Weszła do pokoju, stanęła przy łóżku i ujęła jego bezwładną dłoń przykładając ją do swojego policzka.
-Tomasz, wróciłam, tak bardzo za tobą tęskniłam, musisz się obudzić, nie pozwolę ci odejść w ten sposób, potrzebuję cię…
Nie wiedziała nawet czy ją słyszy, choć miała wewnętrzne przekonanie, że tak właśnie jest.
- Zaopiekuję się tobą, zobaczysz będzie dobrze…
***
-Mów do Niego on wszystko słyszy i jestem pewny, że twój głos może zdziałać cuda - stałem teraz tuż za nią w pokoju szpitalnym patrząc kolejny raz na uwiędłe ciało mojego przyjaciela.
-Myślisz, że mnie słyszy?
-Jestem tego pewien – przychodzę do niego codziennie, czasem tylko na chwilę, opowiadam mu o wszystkim co się dzieje, czasem Patrycja przyprowadza dzieciaki, wtedy mam wrażenie, że zaraz się obudzi, kiedy tak ściskają jego ręce i całują po policzkach. Ciągle w to wierzę - teraz ja nie potrafiłem powstrzymać łez.
-Jak ona mogła mu to zrobić? Jak mogła go zostawić? Jak mogła zabrać dzieci, przecie,z one były całym jego życiem!
-Dziewczyno, dobrze wiesz, że między nimi wszystko skończyło się dawno temu, ich życie było totalną farsą, jak w teatrze, każde grało własną rolę, niestety z czasem coraz gorzej …
-Posłuchaj, chcę żebyś wiedział dlaczego przyleciałam dopiero teraz.
-Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć, najważniejsze że jesteś.
-Nie muszę , ale chcę – jesteś jego jedynym prawdziwym przyjacielem.
-Co z policją? W końcu spowodował wypadek po pijaku? czy coś mu grozi?
-Teraz chyba już nie, ostatecznie nikomu poza nim nic się nie stało, kierowca ciężarówki wyszedł z całej tej sytuacji prawie bez szwanku nie licząc lekko powgniatanej naczepy
i mnóstwa strachu. W ostatniej chwili Tomasz uciekł sprzed tego Mana i całym impetem uderzył w betonową barierę. Jego samochód stanął w płomieniach. Normalnie groziłoby mu dwanaście lat odsiadki, ale z racji jego stanu sędzia warunkowo umorzył postępowanie, oczywiście dożywotnio odebrali mu prawo jady, ale Tomasz chyba raczej już prowadził nie będzie…Przepraszam.
-To nic, teraz najważniejsze żeby mu pomóc.
-Ok. usiądźmy przy nim i opowiesz nam wszystko, zaproponowałem by zmienić temat.
Wiedziałem, że nie jest jej łatwo i ma ogromne poczucie winy ale powoli ściszonym głosem rozpoczęła swoją historię.
-Po wyjeździe do Stanów wszystko zdawało mi się cudowne i różowe.
Mój narzeczony miał świetną pracę, kupiliśmy wspaniały dom, dwa piękne samochody, Robert był bardzo wziętym prawnikiem. Naprawdę wydawało mi się wtedy, że złapałam Pana Boga za nogi. Byłam szczęśliwa i zakochana. Po pewnym czasie samotne siedzenie w domu zaczęło mi doskwierać, dobrze znam język, więc postanowiłam poszukać pracy.
Nie brakowało nam niczego, ale chciałam zająć się czymkolwiek byle nie siedzieć bezczynnie w domu. Po jakimś czasie znalazłam w końcu całkiem sensowne zajęcie w jednym
z nowojorskich pism dla kobiet, wiesz moda, plotki o gwiazdach i takie tam…
Byłam z siebie naprawdę dumna, przygotowałam wspaniałą kolację i czekałam na Roberta by wspólnie uczcić mój sukces, myślałam, że będzie ze mnie dumny. Po kolacji oznajmiłam mu, że po weekendzie zaczynam nową pracę i … po prostu dostał szału. Krzyczał, że robię coś za jego plecami, że szukam zajęcia jakby czegoś mi brakowało, próbowałam mu wytłumaczyć, udobruchać go, ale w końcu odpuściłam obiecując, że nie przyjmę tej posady.
Niestety to był mój błąd. Od tamtego wieczoru było coraz gorzej, Robert zażądał haseł do mojej poczty, kontrolował mój telefon, na widok maili do Tomka wpadał w szał. W końcu przestalam do niego pisać bo wiedziałam jak Robert na to reaguje. Pewnego razu znalazł
w mojej skrzynce list od Tomasza, nic szczególnego, pisał że ma się nieźle, że tęskni za naszymi rozmowami, naprawdę nic wielkiego. Robert się wściekł i roztrzaskał laptopa
o podłogę. Za każdym razem po wybuchach agresji przepraszał, kupował kwiaty, drogie prezenty i był taki uroczy. Tylko coraz więcej musiałam robić za jego plecami. Nawet telefony do rodziców wykonywałam przy nim, bo chciał wiedzieć o czym rozmawiamy.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jestem w złotej klatce. Ale trwałam i miałam nadzieję, że go zmienię, niestety było coraz gorzej. W pewnym momencie okazało się, że jestem w ciąży, wydawało mi się, że będzie szczęśliwy i w końcu się zmieni. Jakże się myliłam! Po powrocie z pracy gdy powiedziałam mu o dziecku pobił mnie prawie do nieprzytomności, stwierdzając, że puściłam się za jego plecami. Wtedy wiedziałam, że muszę uciec.
Oczywiście na drugi dzień przyjechał z kancelarii wcześniej, z bukietem pięknych róż
i olbrzymim pluszowym psem Pluto dla maleństwa. Płakał, przepraszał, obiecywał że się zmieni, że zrobił nam cudowną niespodziankę i wykupił dla nas wakacje na Hawajach.
To było najgorsze dziesięć dni w moim życiu! Co wieczór musiałam grać rolę namiętnej kochanki podczas gdy w głowie miałam już jasno obmyślony plan. Pod koniec tego koszmaru poprosiłam go o pieniądze, powiedziałam, że chcę po powrocie wybrać się na duże zakupy po rzeczy dla naszego dziecka, na szczęście na fali ostatnich uniesień, zgodził się bez problemu
i wypisał mi czek na dziesięć tysięcy dolarów, chyba ze sto razy pytając czy nie chcę by towarzyszył mi w zakupach. Oczywiście jak tylko wyszedł do pracy, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłam przez dwa stany jak najdalej od tego szaleńca.
Nie wiem czy mnie szukał, zniszczyłam moją kartę telefoniczną, zmieniłam adres mailowy,
i co najważniejsze najpierw zrealizowałam w banku czek. Zerwałam kontakt z rodziną
i znajomymi, jednym słowem ze wszystkimi przez których mógł mnie znaleźć.
W końcu byłam wolna. Niestety pieniądze topniały w oczach, ale nie było jeszcze po mnie widać ciąży, więc znalazłam pracę najpierw dorywczo jako kelnerka w barze, a potem
w jednej z gazet. Byłam odpowiedzialna za dział nekrologów, nie było to zajęcie moich marzeń, lecz powoli moja sytuacja się stabilizowała. O dziwo naczelna gdy dowiedziała się
o mojej ciąży nie wylała mnie z pracy, ale zaproponowała zmniejszenie etatu i pracę w domu. Poza tym obiecała, że po urodzeniu dziecka będę mogła wrócić do pracy.
W końcu w grudniu na świat przyszedł mój syn. Tomasz, dziś ma już prawie roczek i został
u moich rodziców. Wróciłam do Polski na stałe z zamiarem żeby ochrzcić go tutaj i żeby Tomek mógł zostać jego ojcem chrzestnym, tak bardzo tego pragnęłam i właśnie wtedy od mamy dowiedziałam się co się stało. Nie mogłam w to uwierzyć, i nie mogłam wybaczyć sobie, że przez moje problemy nie było mnie przy nim kiedy najbardziej mnie potrzebował-
Teraz opowiadała już całkowicie zalewając się łzami.
-Postanowiłam zadzwonić do Mika, którego poznałam kiedyś w gazecie gdy redagowałam zawiadomienie o pogrzebie jego ukochanego syna, który zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków. Niedługo potem jego żona odeszła z powodu guza mózgu. Przychodził wtedy do mnie do redakcji i mówił, a ja go słuchałam. Okazało się że jest świetnym lekarzem.
Po urodzeniu Tomka bardzo mi pomógł, a kiedy zadzwoniłam z prośbą by zdiagnozował mojego ukochanego kuzyna nawet się nie zawahał, no i jest.
-Sporo przeszłaś, nie wiedziałem, jeszcze raz przepraszam, że tam w restauracji tak na was naskoczyłem, zachowałem się jak kompletny idiota…
-Nie ma problemu, ale cieszę się, że wszystko ci, a w zasadzie wam opowiedziałam
i obiecuję, że już nigdy go nie zostawię.
-To dobrze, bardzo dobrze, on cię potrzebuje bardziej niż myślisz. Kocham go jak brata, ale jestem bezsilny, wierzę że ty zdziałasz cuda, wiem to, czuję...
***
Od tamtego dnia wszystko zaczęło się toczyć jakby szybciej, doktor Joseph okazał się wspaniałym człowiekiem, zdiagnozował Tomasza i zalecił kilka zdecydowanych zmian
w sposobie podchodzenia do pacjenta. Na pożegnalnej kolacji w naszej ulubionej restauracji obiecał też, że zabierze Tomasza do swojej kliniki jeśli w ciągu najbliższych tygodni nie zajdzie znacząca poprawa. Nadzieja, że jeszcze kiedyś usiądę tutaj z Tomkiem wróciła w moje serce. Zacząłem nawet obmyślać jakie wino zamówimy do tej wspanialej kolacji…
***
Kilkanaście miesięcy zleciało jak parę dni, Agnieszka wróciła jednak do Stanów ze względu na Tomasza, okazało się, że Mike nie dość że postanowił pomóc mojemu przyjacielowi to jeszcze pokrył wszystkie koszty związane z jego transportem oraz leczeniem na miejscu, przez długi czas utrzymywałem kontakty mailowe z Agnieszką, ale od kilkunastu tygodni nie miałem od niej żadnej informacji, wiedziałem tylko tyle, że Tomasz wybudził się ze śpiączki i że robi szybkie postępy w rehabilitacji. Wiedziałem też, że Agnieszka postanowiła poświęcić mu całe życie wiedząc, że w zasadzie nie może otrzymać nic w zamian. Postanowiła poświęcić się dla dwóch ukochanych mężczyzn - kuzyna i swojego syna. Wiedziałem, że Patrycja planuje wysłanie bliźniaczek do Stanów by mogły zobaczyć się z ojcem, i był plan by poleciały właśnie ze mną. A teraz ona siedzi tam z jakimś facetem i zacząłem zastanawiać się co jest grane? W pewnym momencie cała kolacja podeszła mi do gardła, gdy zauważyłem, że jeden z kelnerów podjeżdża do ich stolika z inwalidzkim wózkiem.
Wstałem i powoli ruszyłem w ich kierunku, miałem uczucie jakbym zapadał się w grzęzawisko, każdy krok wymagał ode mnie coraz większego wysiłku, moje serce kołatało jakby chciało wyrwać się z ciała, drżałem z emocji powtarzając sobie, że to nie może być prawda, że to niemożliwe, że to chyba jakiś sen. W pewnym momencie Agnieszka zauważyła mnie i szeroko się uśmiechnęła. Stanąłem jak wryty, w momencie gdy mężczyzna opierając się o stół i poręcz wózka z wielkim trudem podniósł się z krzesła. Wiedziałem, że za moment zobaczę jego twarz, postanowiłem poczekać aż sam się odwróci, poza tym w natłoku nagromadzonych emocji i tak nie potrafiłem wykonać żadnego ruchu.
W końcu popatrzył na mnie z tym swoim specyficznym, szczerym i prostodusznym uśmiechem. Bez wątpienia mimo kalectwa na jego twarzy rysowało się wielkie szczęście. Wpadłem w jego ramiona szlochając jak małe dziecko. Mój przyjaciel wrócił do żywych, dzięki kobiecie która zdawało mi się była jego przekleństwem, ale to właśnie ona zawróciła go z drogi prowadzącej na drugą stronę
***
Dziwna para z gromadką dzieciaków wysiadła z samochodu tuż przy plaży, najmłodszy z ferajny, kilkuletni chłopiec z wielkim zapałem pomagał dwóm bliźniaczkom wyciągnąć
z bagażnika inwalidzki wózek, by za moment trochę nieporadnie ale z wielką czułością pomóc mężczyźnie wysiąść z samochodu.
-Wiesz wujku, jak będę duży, to będę mógł cię przenieść na wózek na rękach…
Mężczyzna z czułością przygarnął brzdąca do siebie, na jego twarzy widać było pełen ciepła
i spokoju uśmiech.
Potem siedzieli bez słowa znów przyglądając się zachodzącemu słońcu, ciszę zakłócały tylko wszędobylskie mewy oraz odgłosy bawiących się dzieci.
-KONIEC -