Artur
2009 - TRZYNASTY DZIEŃ LIPCA
Zaktualizowano: 27 mar 2020

Szedłem dość szybkim krokiem mijając śniadaniowe bary budzące się do życia przy każdej z klimatycznych uliczek Strasbourga. Byłem już spóźniony, cholerny upał do piątej nad ranem nie dawał mi zasnąć, klimatyzator w hotelowym pokoju odmówił posłuszeństwa
i czułem, że po plecach zaczyna spływać mi pot, mimo iż całkiem niedawno wyszedłem spod zimnego prysznica. Mijałem właśnie Katedrę Notre Dame gdy spośród tłumu turystów usłyszałem kobiecy głos: - Matthieu Seigneur, Matthieu Seigneur! Szedłem dalej nie mając pojęcia, że ktoś może wołać za mną w drugiej części Europy, zresztą mój francuski ograniczał się do kilku grzecznościowych zwrotów. Nie przejmując się wcale jeszcze bardziej przyspieszyłem kroku widząc już cel mojego marszu - scenę na Placu Gutenberga. Co za inżynier od siedmiu boleści wymyślił soundcheck o ósmej rano, z drugiej strony w południe upał stawał się nie do zniesienia, a wieczorem trzeba było zagrać koncert. Może gość ma rację, pomyślałem, gdy do moich uszu znowu dotarło wołanie. - Mati, Mateusz!
W końcu dotarł do mojej świadomości fakt, że chodzi na pewno o mnie, odwróciłem się
i zobaczyłem kobietę biegnącą w moją stronę na szpilkach przekraczających wymiary zdrowego rozsądku. Jeszcze chwila i połamie sobie nogi – zaśmiałem się w duchu - obserwując jej karkołomne zmaganie się z metrami średniowiecznej brukowej kostki z której wyłożony był piękny trotuar. - Ca va? - Ca va bien, merci. - Naprawdę mnie nie poznajesz? Na szczęście mówiła po polsku więc łatwiej mi będzie ją spławić – taki był plan. - A powinienem? Bardzo panią przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka, proszę mi wybaczyć bardzo się spieszę jestem już dość mocno spóźniony. - Nie, ja pierniczę, naprawdę mnie nie poznajesz. Co tutaj robisz? Możemy gdzieś usiąść? - Nie teraz, proszę, wieczorem mam koncert czekają na mnie - renoir! Biegiem ruszyłem w stronę sceny widząc nerwowe gesty naszego managera i francuskiego technika. - Bonne journée, excusez-moi - cześć, przepraszam wszystko przez ten upał - zacząłem się głupio tłumaczyć obu nerwusom na raz. - Człowieku, kurwa mać, czekają na ciebie od kilkunastu minut, to nie jest jakiś pierdolony osiedlowy festyn, macie kontrakt, szoruj na scenę! - Wiem do cholery, przecież przeprosiłem, co mam wam to dać w postaci dyplomatycznej noty, ja pierdolę. Kurwa, w kontrakcie jest hotel z działającą klimatyzacją, jajo można znieść od tego upału i jakoś nikt się tym do chuja nie przejmuje! Fuck, niezły początek dnia! Wskoczyłem na scenę pokonując po trzy schodki naraz i niespecjalnie przejmując się jakimś mocno gestykulującym żabojadem, który okazał się być reżyserem tej całej szopki.
W sumie niezła dupa z tej nieznajomej, może byłem jednak zbyt opryskliwy? To martwiło mnie teraz zdecydowanie bardziej niż moje nie tak wielkie przecież spóźnienie, o co to halo? - Czołem panowie, co jest grane? Postanowiłem przestać sie tłumaczyć i ostro zabrać do roboty. - Sie ma wodzu, widzisz, nie było cię i od frontu mamy za mało monitorów, dodatkowo drumfill zamiast po prawej to po lewej stronie, mówiłem im że się wściekniesz, ale ... W tym momencie nie słuchałem już co do mnie mówią. - Zawołaj tłumacza i niech powie żabojadowi, że monitor mam mieć po prawej stronie i gówno mnie obchodzą jego przemyślenia, dostał rider i ma być kurwa tak jak w planie sceny, przecież to chyba nie problem? Cedziłem przez zęby wszystko ubierając w najbardziej niewinny uśmiech z mojego szerokiego arsenału tych złośliwych. Ciągle zastanawiałem się kim była napotkana kobieta, czyżbym kiedyś poznał ją bliżej? Po kilunastu minutach bezsensownej debaty uzyskaliśmy porozumienie i wtedy stwierdziłem, że dotąd nie doceniałem polskich akustyków i techników. Francuzi nie mają o tym zielonego pojęcia, ze wszystkim mają problem i na wszystko mnóstwo czasu. Żeby podłączyć wtyczki, z drugiego końca miasta ściągali elektryka, nasz basista doprowadzil go prawie do zawału gdy znudzony czekaniem podłączył własne combo na dwóch zapałkach. Gość o mało nie zemdlał gdy to zobaczył. Skwitowałem całe zamieszanie śmiechem, błogosławiąc w duchu fakt, że zaczęliśmy jednak o tak wczesnej porze.
Na krótko przed lunchem wszystko było przygotowane, marzyłem tylko o tym by wylądować pod hotelowym prysznicem. Może koncert z okazji piatej rocznicy wejścia naszego pięknego kraju do Unii Europejskiej i narodowego święta Republiki nie będzie jednak totalnym niewypałem. - Może napijemy się wina? Propozycja dziewczyn z chórku była kusząca, ale żar z nieba zdecydowanie odbierał ochotę na jakiekolwiek procenty. - Nie dzięki, w takim upale upiłbym się pierwszym kieliszkiem. Walę do hotelu, a wy? - Przepłyniemy się po Renie, mamy zaproszenie od uroczych francuzów. - W takim razie tymczasem, tylko nie spóźnijcie się na koncert Wojtek by was powiesił. Miłej zabawy. - Kto tu kogo upomina ha,ha - odeszły rozbawione w stronę przystani. Chłopaki z zespołu już dawno pobiegli okupować muzyczne sklepy, lub rozglądać się za uroczymi skąpo odzianymi francuzeczkami, no cóż, z całego zespołu tylko ja i gitarzysta Sajmon byliśmy żonaci, więc nie bardzo pasowaliśmy do młodszych kolegów, poza tym nie chcieliśmy płoszyć im sarenek jak zwykli pieszczotliwie określać obiekty swoich łówów.
Wracając do hotelu wykonałem kilka telefonów, obiecując córkom wymarzone prezenty. - Jak mama? Zapytałem zdawkowo starszą z nich - mówiła coś? pytała o mnie? - Nie, no tato, wiesz dobrze, że już niespecjalnie ją interesujesz. Wiktoria miała piętnaście lat, Madzia jedenaście, były inteligentnymi dziewczynami, więc mimo sporych wysiłków by nie wikłać ich w nasze małżeńskie problemy doskonale zdawały sobie z nich sprawę. - Nie mów tak Wiki, po prostu nie lubi moich wyjazdów. Nie wiem czy oszukiwałem sam siebie, czy nie chciałem już wracać do bolesnych chwil gdy moja póki co żona poszła w tango z jakimś kolegą z pracy. Przypuszczałem, że romans ciągle trwa, a ja szukałem winy w sobie i moim rockinrollowym życiu. Nie łatwo być żoną muzyka,
i chociaż nigdy nie przekraczałem ogólnie przyjetych granic, z zewnątrz mogło wyglądać to zupełnie inaczej. Nie winiłem jej, ale byłem zły, moja męska duma sponiewierana przez tego frajera czasem pakowała mnie w alkoholowe ciągi. Mimo to, w kontaktach z dziećmi starałem się udawać, że nic złego się nie dzieje, a głos zawsze stroiłem możliwie najbardziej pogodnym tonem. Za miesiąc kolejna rozwodowa batalia, mediacje na nic sie zdały, pewnie po kolejnej będe już kawalerem z odzysku. Tylko co zrobić z sercem? - Kiedy wracasz tato? - Ściskam was dziewczyny, bedę za pięć dni i obiecuję wam świetne prezenty. Buziaki Pa, zadzwonię jutro. - Powodzenia na koncercie tatku, dajcie czadu – piszczały w telefon.
Idąc w stronę hotelu patrzyłem na beztroskich mieszkańców Strasbourga przesiadujących w restauracyjnych ogródkach i konsumujących lekkie lunche.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że od rana nie miałem nic w ustach, wstąpiłem do jednego z samoobsługowych sałatkowych barów by nie musieć zbytnio łamać języka przy zamówieniu, bo pewnie zanim dogadałbym się z kelnerem umarłbym z głodu. Sam skomponowałem sałatkę korzystając z obfitości świeżych owoców morza, dzięki Bogu nie musiałem kolejny raz katować się alzacką kuchnią zbyt mocno przypominającą niemieckie specjały, za którymi niespecjalnie przepadałem. Swoją drogą zadziwił nie fakt,
że prawie tysiąc kilometrów od ciepłego morza mogłem rozkoszowac się tak znakomitymi krewetkami czy małżami. Do sałatki wziąłem chrupiącą bagietkę i kieliszek doskonałego rieslinga. Teraz poczułem się jak prawdziwy Europejczyk. Usiadłem w ogródku w cieniu ogromnego parasola delektując się smakiem wybranych delicji. - Cześć – z zamyślenia wytrącił mnie poznany rano damski głos. - To znowu Pani? – niezbyt grzecznie ofuknąłem kobietę, co się ze mną dzieje?
- Pani naprawdę z kimś mnie pomyliła. - Mogę się dosiąść? Chętnie zjem z tobą lunch Mati. Nieznajoma, a może raczej znajoma stawała się coraz bardziej nachalna i nie bardzo miałem ochotę na jej towarzystwo, w sumie sam nie wiem dlaczego pozwoliłem jej usiąść przy moim stoliku. - Napije się pani wina? - Mateuszu dlaczego ciagle mówisz do mnie per pani, czy wygladam aż tak staro? - Nie wręcz przeciwnie – odpowiedziałem z nutą fascynacji, miałem nadzieję, że jej nie wyłapala.
Faktycznie miałem przed sobą kobietę wyjątkowej urody, o pięknych, długich, kręconych kasztanowych włosach, intrygującej twarzy z idealnie proporcjonalnymi ustami i lekko zadartym nosem. Miała cudowne kształty i pachniała wyjątkowymi perfumami. Wszystkie te absolutnie pozytywne cechy we mnie wzbudzały uzasadnione obawy, po prostu zawsze bałem się takich kobiet, trudno było mi zwalczyć moją nieśmiałość. Na twarzy spod makijażu przebijało kilka zniewalających piegów, które sprawiały, że była wyjątkowo interesująca. - Zróbmy tak - zaproponowała pewnym głosem - zjemy razem lunch, wieczorem przyjdę na wasz koncert, czekałam na niego od wielu dni z niecierpliwością, gdy tylko dowiedziałam się, że to ty jesteś perkusistą tego zespołu. Trochę kłamałam udając zaskoczenie, mam nadzieję, że mi wybaczysz ten drobny teatralny gest. Po koncercie spotkamy się przy śluzie w Petit France, wiesz gdzie to jest? - Tak, spacerowałem tam w nocy bo nie bardzo mogłem spać, jasny gwint, po co się jej tłumaczę? - tylko wiesz, dziś wieczorem nie bardzo mogę, po koncercie jesteśmy zaproszeni na bankiet przez tutejszą Polonię. - Bankiet nie będzie trwał do rana uwierz mi, to nie Polska, poza tym chyba jesteś ciekawy kim jestem prawda? Sam nie wiem czy bardziej byłem ciekaw kim faktycznie jest natrętna kobieta, czy po prostu chciałem by się ode mnie odczepiła, mimo wszystko zgodziłem się na spotkanie z mocnym postanowieniem, że po prostu na nie nie pójdę. - No, to jesteśmy umówieni, o której kończycie koncert? - Około dwudziestej trzeciej. - Świetnie, więc o północy w Petit France, to bardzo romantyczne nie sądzisz, będę czekała, jakby co ulotnij się z bankietu. Może jednak do tego czasu przypomnisz sobie skąd się znamy i kim jestem! Salut! - Powiedz chociaż jak masz na imię! - Do wieczora, Pa!
Odeszła równie szybko jak się pojawiła, uregulowałem rachunek i zapaliłem papierosa. Idąc w kierunku hotelu pograżyłem się w rozważaniach, próbując gdzieś odnaleźć jej twarz. Od kilkunastu lat byłem żonaty i na pewno nie miałem żadnej przygody z kobietą inną niż moja żona. Okazji było wprawdzie bez liku, ale moja wrodzona nieśmiałość i wielka miłość do córek, a także najgorsza cecha rockinrollowca czyli idiotyczny romantyzm nie pozwalały mi włóczyć się po hotelowych łóżkach. Co mi to dało? Niestety tylko tyle, że ukochana małżonka poszukała sobie zastępstwa na czas moich wyjazdów w ramionach firmowego playboya. Sama myśl o tym zawsze doprowadzała mnie do szału. Resztę dnia spędziłem w hotelowym pokoju odsypiając zarwaną noc, na szczęście naprawiono klimatyzator więc w końcu mogłem odpocząć. Ze snu wytrącił mnie powracający z miejskich wojaży pianista, z którym dzieliłem pokój. - Kuba to ty? - A co myślałeś, że to ta frapująca księżniczka, z którą byłeś na lunchu? Widzieliśmy was w barze, ale nie chcieliśmy wam przeszkadzać. Możesz powiedzieć kto to jest? Niezła foczka bracie, nie ma przebacz? - Kurczę Kuba nie męcz mnie jeszcze ty, tak na prawdę to nie wiem kto to jest i nie mogę odszukać jej nigdzie w pamięci. - No ja pierdolę bracie musiałeś być na niezłym haju, skoro bzyknąłeś takie cudeńko i nawet tego nie pamiętasz, chłopie coś ty wtedy wypalił? Masz to jeszcze? - Możesz się zamknąć? - nie miałem ochoty na dłuższą debatę na ten temat - idę pod prysznic, za trzy godziny gramy, tobie też radzę się ogarnąć, ile już dzisiaj wypiłeś? - Spoko wyluzuj, walnąłem tylko kilka drinków i czuję się jak młody bóg! - No właśnie, Wojtek skopie ci dupę jak zobaczy cię w takim stanie. - On może mi naskakać, wielki manager się znalazł... - Dobra, nie zaczynaj znowu się nakręcać, idziesz pod prysznic czy ja mam iść pierwszy? - Idź, ja właśnie muszę się napić, dzwonię po obsługę, zamówić ci coś? - Zmrożoną lemoniadę z rozmarynem i kieliszek polskiej gorzały – zawołałem wskakując pod zimną wodę, która na moment zaparła mi dech w piersiach, by po chwili dać cudowne orzeźwienie i pobudzić krążenie. Kuba znowu pił, ale wiedziałem, że podczas koncertu będzie w formie, zawsze tak było, ten gość po prostu nie nawalał.
Jak można było spodziewać się po francuskiej organizacji koncert rozpoczął się
z lekkim poślizgiem, później podczas bankietu dowiedziałem się, że to jest tutaj po prostu
w dobrym tonie i nikt normalny nie przychodzi na żadne spotkanie o wyznaczonej w zaproszeniu godzinie. Dochodziła północ i zbliżała się pora umówionego spotkania. Podczas występu nie byłem w stanie zauważyć czy kobieta o kasztanowych włosach była faktycznie na widowni. Tego wieczoru wszystko poszło gładko, zaczęliśmy od kilku bluesowych standardów, potem set naszych numerów wyjątkowo ciepło przyjętych przez Francuzów. Na koniec jak zawsze mocna rąbanka z rockowymi coverami ku uciesze rozpalonej do czerwoności publiki. Po wszystkim byliśmy potwornie zmęczeni ale równie mocno szczęśliwi. Na backstage'u wypaliliśmy po skręcie. Nigdy specjalnie nie nadużywaliśmy zioła, ale w obliczu raczej nudnego bankietu pozwoliliśmy sobie na odrobinę stymulowanego luzu. Kompletnie zapomniałem o nieznajomej. Czas na bankiecie mijał wyjątkowo przyjemnie i w pewnym momencie doznałem olśnienia, nie wiem czy pod wpływem wypalonego jointa, czy po prostu po spadku napięcia związanego z koncertem znalazłem miejsce na tę intrygującą twarz w mojej życiowej układance. Chryste ile to już lat, siedemnaście, osiemnaście? Spojrzałem na zegarek i rzuciłem się do drzwi o mało nie przewracając jednego z wchodzących polskich europosłów, którzy dość licznie stawiali się na bankietach niezależnie z jakiej okazji i kto zapraszał. Ważne że za darmochę. - Kurwa mać, piętnaście po dwunastej przeklinałem w duchu uciekające sekundy, jak jej tam nie będzie to chyba się załamię. Z hotelu gdzie odbywał się raut do Małej Francji chyba najbardziej urokliwego i romantycznego zakątka Strasbourga miałem może kilkaset metrów, biegiem ruszyłem w umówione miejsce zaklinając los by ona tam była.
Niestety obok śluzy na Renie nie było nikogo, poza kilkoma obściskującymi się w zaułkach alzackich kamienic zakochanych par. Byłem wściekły na siebie i własną głupotę. Jak mogłem jej nie poznać? Przecież te piegi… Jestem skończonym palantem, do tego papierosy zostały
w hotelu, niech to szlag. Postanowiłem rozejrzeć się wokół i poprosić kogoś o fajkę. Nieopodal stał niezbyt sympatycznie wyglądający kloszard oparty o swój rower, przy którym czujnie siedział jego kudłaty równie biednie wyglądający przyjaciel (tutaj każdy kloszard ma swój rower i psa, takie miasto) Podszedłem nieśmiało szerokim łukiem omijając groźnie wyglądającego zwierzaka. - Ca va ? - Ca va - miło odpowiedział tamten, po czym łamaną francuszczyzną i trochę językiem migowym poprosiłem go o papierosa, a raczej pokazałem, że muszę zapalić wyciągając pięć euro. Wtedy za papierosa oddałbym majątek, gość wyciągnął pomiętą paczkę nieznanej mi marki i poczęstował, służąc nawet ogniem. Powiedział coś czego nie zrozumiałem,
i uśmiechnął się zwracając mi kasę. - Merci, merci bone! Pożegnałem go odchodząc w noc. Papieros był naprawdę mocny, przyjemnie drażnił moje płuca, stanąłem nad brzegiem Renu rozmyślając gdzie szukać dopiero co odnalezionej kobiety. Przez głowę przebiegało milion myśli. Dochodziła pierwsza. Czułem się zmęczony i zawiedziony, postanowiłem wrócić na przyjęcie i utopić smutki
w dobrym francuskim winie. W holu recepcyjnym zauważyłem nieźle zawianego Strunę. - Stary gdzie się podziewasz, tutaj jest jazda bez trzymanki, a Eryk tańczy na stole! - No tak Eryk i jego pomysły. - Coś się stało? Wyglądasz niespecjalnie, zapytał zmartwionym tonem. - Nie, już nic, po prostu muszę się napić, idziesz na górę? Mam nadzieję, że nie opróżniliście jeszcze całego baru? - Z tobą zawsze. Odpowiedział i chwiejnym krokiem podążył w stronę schodów.
Nie wiem ile do tej pory wypiłem, siedząc przy barze i zamiast wina sącząc kolejnego Jacka Danielsa zatopiony we własnych myślach niezbyt przyjemnych niestety. Wszyscy wokół śmiali się i bawili, a mnie ciągle trapił jakiś wewnętrzny niepokój.
Moje małżeństwo oraz mediacje od jakiegoś czasu były kompletną fikcją i jeśli do tej pory się nie wyprowadziłem to tylko ze względu na dzieci. Jakoś nie mogłem im tego zrobić, trwałem więc w bezsensownym położeniu jak masochista, który uwielbia zadawać sobie ból.
Banda prawników darła z nas kasę, a mnie się wydawało, że coś mogę jeszcze zrobić.
Co było ze mną nie tak? Chyba to nie czasy dla romantyków? Bełkotałem coś do barmana zamawiając kolejnego drinka. Byłem już kompletnie zalany ale nie chciałem przestać, musiałem zatopić meczącą mnie zmorę. Nagle moje oczy zakryły czyjeś delikatne dłonie. - Zgadnij kto to? Zapytał wesoły głos - ciekawe co odpowiesz? Delikatnie odsunąłem jej dłonie, odwróciłem się spoglądając w oczy, wziąłem w ramiona i nie mogąc powstrzymać wzruszenia szeptem wycedziłem tylko jedno słowo:
- Martyna. - No brawo, nareszcie mnie poznałeś, widzę że robimy postępy, wygląda na to, że musisz więcej pić, po alkoholu wyostrza ci się umysł i powraca pamięć - rzuciła pieszczotliwie dodając do tego swój zniewalający uśmiech. - To nie tak, po prostu minęło tyle lat, wtedy byłaś nieopierzoną nastolatką, miałaś ciemne włosy teraz … - No, no, uważaj sobie, bo zaraz się dowiem, że teraz jestem brzydka starą babą. Chyba nie to starasz się mi powiedzieć Mati? - Wiesz że nie to mam na myśli – stękałem coś starając się odnaleźć jakieś sensowne słowa, nie chciałem by wszystko zlało się w pijacki bełkot - co ty tu robisz, jak mnie znalazłaś? - Mam swoje sposoby chłopczyku, a swoją drogą nieładnie tak umawiać się z damą
w środku nocy, a potem po prostu się nie pojawić, jestem zdegustowana. - Ja tam byłem, naprawdę, tylko trochę się spóźniłem, wszystko Ci wyjaśnię. - Tak, wszystko mi wyjaśnisz, ale teraz, teraz powinieneś się przede wszystkim dotlenić, chodź, przejdziemy się, i zamelduj z łaski swojej kolegom, że nie będziesz nocował w hotelu, po co mają się martwić i uruchamiać Interpool.
Wtedy przez moment zastanowiłem się nad tym co to znaczy „ nie będziesz nocował
w hotelu”, byłem jednak tak pijany, że w zasadzie było mi wszystko jedno, wyszliśmy
w ciepłą lipcową noc. Martyna złapała mnie za rękę i potem przytuliła się mocno, albo po prostu złapała mnie bym nie zaliczył spotkania z zabytkowym chodnikiem. - Tak się cieszę, że cię tutaj spotkałam, gdy przeczytałam plakaty nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Powoli zacząłem dochodzić do siebie, spacer jednak dobrze mi robił, miasto było cudowne i mimo późnej pory mijaliśmy mnóstwo przechodniów. - Co ty w ogóle tutaj robisz dziewczyno?
Okazało się, że Martyna pracowała w Strasbourgu dla polskiej firmy obsługującej prawnie jakichś ważnych urzędników, miała w mieście wynajęty apartament, a za niespełna trzy miesiące kończyła kontrakt i wracała do Warszawy. Właśnie teraz prowadziła mnie do niego opowiadając o swojej przeszłości, o studiach w Krakowie, o stażu w Warszawie i w końcu
o pracy w jakiejś bardzo poważnej firmie prawniczej. Była cudowna. Zostając trochę z tyłu podziwiałem jej fantastyczną figurę, piękne nogi, odsłonięte dzięki krótkiej letniej sukience, kształtne piersi i zmysłową, intrygującą twarz z kilkoma piegami, które przypominały mi
o zagubionej nastolatce w moim starym fiacie. - Naprawdę, aż tak się zmieniłam? Powiedz, na serio mnie nie poznałeś czy to była z twojej strony jakaś gra?
Zacząłem moją opowieść o tym jak wtedy przed laty za nią tęskniłem, jak intrygowała mnie jej osoba, jak nie miałem odwagi jej powiedzieć o tym co czuję by nie być nie fair wobec nieżyjącego już przyjaciela. Opowiadałem o rodzinie, o dzieciach, o karierze i o tym jak bardzo zawiodłem się na kobiecie dla której zrobiłbym wszystko. O tym, że myślałem o niej co noc gdy było mi źle i zastawiałem się co stałoby się gdybym wtedy miał więcej odwagi. Mówiłem o moich tekstach, o muzyce, o wzlotach i upadkach, mówiłem o wszystkim o czym nie mogłem porozmawiać już z nikim, gdy skończyłem siedzieliśmy na ławce na jednym z cudownych placów otoczonych kwiatami i zieleniąa po jej policzkach płynęły łzy. Więc jednak nie jest tak zasadnicza, jednak zostało w niej coś z tej zagubionej nastolatki,
a może po prostu widziałem to co chciałem zobaczyć.
- Tak bardzo żałuję mój drogi - szepnęła mi cicho i wtuliła się mocno w moje ramiona. Pamiętam, że chciałem by ta chwila trwała wiecznie, siedzieliśmy tak skupieni na sobie, jakbyśmy istnieli tylko my dwoje. Nie miałem odwagi pomyśleć o Pawle, nie wtedy. - Jak długo zostajesz w Strasbourgu ? Mam nadzieję, że nie wyjeżdżasz już jutro, a w zasadzie dzisiaj? - Nie, dzisiaj gramy jeszcze klubowy koncert w „La Laiterie” chyba o dziesiątej? Wyjeżdżam pojutrze. - To super, widzisz, ja mam dzisiaj wolny dzień, tutaj to święto rewolucji będzie przecudna zabawa, po koncercie porywam cię do miasta, zobaczysz jak bawią się Francuzi, ok? Połazimy po mieście, a potem przetańczymy resztę wieczoru. Jest tutaj świetny klub na statku z kubańską muzyką spodoba ci się, pamiętam że zawsze lubiłeś gorące rytmy. A teraz już chodźmy padam z nóg i mam dość wrażeń jak na jeden dzień.
Apartament był świetny i w moim guście, dużo światła, ogromna kuchnia,
w centralnym miejscu salonu całkiem niezły sprzęt Hi-Fi i mnóstwo płyt. Martyna brała prysznic, a ja nie bardzo wiedziałem co z sobą zrobić, przeglądałem więc płyty i jeśli kolekcja należała do niej, to dziewczyna miała świetny gust. - To wszystko twoje? Pytam o płyty - zawołałem do łazienki mając nadzieję,
że mnie słyszy. - Mówiłeś coś ? Chodź tutaj, nic nie słyszę! - Pytam czy wszystkie te płyty są twoje? - Nie słyszę, wejdź do środka - miałem wrażenie, że zaczyna się ze mną droczyć. Otworzyłem drzwi do łazienki i przez przeszkoloną kabinę zobaczyłem ją całkiem nagą.
Bez cienia zażenowania rzuciła z uśmiechem. - Aaa płyty? Tak, są moje, tutaj we Francji znacznie udało mi się powiększyć kolekcję.
Zauważyła chyba, że niezbyt pewnie się czuję na przemian spuszczając wzrok albo biegając oczyma po całej łazience jakbym oceniał kunszt kafelkarza który kładł glazurę. - Mati, masz dwójkę dzieci, chyba widziałeś już nagą kobietę? Wyszedłem do salonu. Trochę to wszystko dziwne pomyślałem i zacząłem zastanawiać się po co dałem się tutaj w ogóle przyciągnąć. Poszukałem wyjścia na taras, musiałem zapalić.
Nad Strasbourgiem wstawał dzień.
- Przepraszam - usłyszałem jej słodki głos gdy wtuliła się we mnie obejmując od tyłu. Na plecach poczułem jej kształtne piersi. Miękki szlafrok odsłaniał opalone ciało tak,
że przeszedł mnie dreszcz podniecenia. - Czy ja mogę wziąć prysznic? - zapytałem odsuwając się na bezpieczną odległość, czułem, że alkohol przestaje już działać i zaczyna się potworny kac. - Jasne, ręczniki są w szafce pod umywalką, a nowa szczoteczka leży na stoliku. Jesteś głodny? – spytała nie oczekując odpowiedzi. - Nie dzięki, ale chyba muszę się już położyć. Zaczyna boleć mnie głowa. Zamknąłem się w łazience, usiadłem na muszli i zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu śladów mężczyzny, nie znalazłem nic co mogłoby świadczyć, że Martyna jest z kimś w stałym związku, no, nawet jeśli tak było to z pewnością nie mieszkają razem. Zastanawiałem się również nad właasnym położeniem, nad tym co czuję do tej kobiety i co czułem do niej kiedyś przed laty. Czy to przeznaczenie? Chyba nadal ja kochałem. Postanowiłem przyjąć spontanicznie to co przyniesie życie. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dawałem sobie prawo do własnego szczęścia. Odkręciłem lodowatą wodę, wsunąłem się do kabiny tracąc oddech. Kiedy wyszedłem Martyna spała w swojej fioletowej sypialni, na mnie czekała rozłożona
w salonie kanapa, proszki przeciwbólowe i olbrzymi dzbanek z wodą na rannego kaca -cudowna kobieta - pomyślałem i szybko zapadłem w sen.
2009 Czternasty dzień lipca
Obudził mnie jeden z utworów Deep Purple ustawiony jako dzwonek w moim telefonie, czułem jak organowy wstęp do „Lazy” niemal wwierca się w czaszkę świdrując hammondowskimi częstotliwościami w oczodołach. Ból głowy którego powinienem był się spodziewać nie dodawał mi wigoru. Gigantycznie skacowany popatrzyłem na wyświetlacz wysłużonej Nokii, szlag, dzwonił nasz menadżer. - No cześć Wojtku co tam? Najważniejsze to udawać że nic się nie stało, i że jestem świeży jak poranny croissant, poza tym nie muszę spać w hotelu, nie jestem na koloniach. - Wszystko gra Mati? Chłopaki mówili, że nie wróciłeś na noc, nic się nie stało? - A pytasz, bo naprawdę się martwisz o mnie czy o wieczorne granie? Odburknąłem zgryźliwie i od razu ugryzłem się w język - sorry stary po prostu mam kaca. - No wiesz, po prostu się martwię, ale jeżeli wszystko okej to nie zawracam ci głowy i nie wnikam w szczegóły, próba o siedemnastej w klubie „La Laiterie”, 13/11 rue du Hohwald, weź taksówkę, to wprawdzie niedaleko od centrum ale sam nie trafisz, chyba,
że zaszczycisz nas swoją obecnością i pojedziemy razem z hotelu. - Poczekaj, stary, przepraszam, ale widzisz, spotkałem znajomą z dawnych lat i … - Stary, kurwa, nie tłumacz się, jestem waszym menadżerem a nie strażnikiem cnoty, mam w dupie gdzie jesteś jeśli nic ci się nie stało i nie muszę zawiadamiać konsulatu. - Ok, o której wyjeżdża bus? - O wpół do piątej. - Pasuje, pojadę z wami, do zobaczenia w hotelu.
Ledwo zwlokłem się z łóżka, czułem, że mam jeszcze niezłą fazę i pewnie ponad promil we krwi, tępy ból czaszki powoli zanikał. W mieszkaniu nie było nikogo, na kuchennym zegarze wskazówki pokazywały trzynastą piętnaście. Chyba przegiąłem z tym spaniem, ale jeśli kładłem się rano, to trudno obudzić się o jakiejś przyzwoitej godzinie, zwłaszcza w tym stanie. Martyny nigdzie nie było, pewnie wyszła gdzieś na moment. Właściwie jednym haustem opróżniłem prawie do dna zawartość stojącego obok kanapy dzbanka i poczułem ogromne ssanie w żołądku, co było normalną reakcją mojego organizmu na dzień po wypiciu wiadra gorzały. Mógłbym wtedy wpieprzyć konia z kopytami. W lodówce niestety nie było nic prócz światła. Pewnie dziewczyna stołuje się w mieście, pomyślałełem, z postanowieniem oszukania głodu dopiciem resztki wody. Nie pomogło. Włączyłem jedną z płyt Pata Matheny i uznałem że pora doprowadzić się nieco do ładu. Chwiejnym krokiem obrałem kierunek na łazienkę. - Kawa? Usłyszałem głos dobiegający zza drzwi, widać Martyna wróciła z miasta. Niedługo potem poczułem wspaniały aromat świeżo parzonej kawy. Śniadanie, a raczej lunch stał na stole, owoce, bagietka i cieplutkie crossainty, do tego miód i konfitury,a nade wszystko pachnąca jak brazylijska samba kawa. - Jesteś aniołem i… przecudnie wyglądasz. - A jak u ciebie Mati, boli cię głowa? - Nie już jest dobrze, ale jestem głodny jak stado wilków, nie pogniewasz się jeżeli na tym stole za moment nic nie zostanie? Skwitowała to śmiechem. Wyglądała zniewalająco, bluzka na ramiączkach doskonale oddawała kształt opalonych piersi, na pewno nie miała stanika, patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, podczas gdy ja pochłaniałem jej całe zapasy popijając karygodną ilością kawy. Podeszła do mnie trzymając w ustach kawałek arbuza, była już bardzo blisko, musnęła nim moje wargi, złapałem zębami ociekający sokiem owoc i lekko przygryzłem jej język.
Poczułem podniecenie, które zaczęło się wzmagać z siłą wodospadu, potem zamoczyła palec w pięknie zdobionym alzackim dzbanuszku z miodem i zatopiła go w moich ustach. Zaczęliśmy się namiętnie całować patrząc sobie głęboko w oczy, jedynym wyrzutem sumienia jaki w tej chwili do mnie dotarł, była świadomość, że powinienem to zrobić już bardzo, bardzo dawno temu. Powoli zdejmowałem z niej ubranie delektując się każdą sekundą w jej ramionach, od dawna nie miałem kobiety więc drżałem na całym ciele jakbym robił to pierwszy raz. Bałem się by nie wybuchnąć zbyt wcześnie. Martyna wyczuła moje obawy
i słodko szeptała mi prosto do ucha ocierając je swoimi ustami co doprowadzało mnie niemal do ekstazy. - Nie martw się skarbie, mamy mnóstwo czasu… Pieściłem namiętnie ustami każdy milimetr jej ciała, z uwagą, niemal metodycznie oceniając co jej się podoba, by w końcu dotrzeć do łona i zatopić się w jej kobiecości. Językiem rozchyliłem wejście do ekstatycznej rozkoszy delikatnie ssąc jej soki niczym najcudowniejszy nektar. Nie było już kaca, bólu głowy, problemów, nie było niczego co materialne i takie codzienne… Martyna jęczała cichutko, wtulając palce w moje włosy, kołysząc moją głową między swoimi udami.
Po pewnym czasie po prostu nie wytrzymałem i wszedłem w nią z całej siły by wspólnie dotrzeć do szczytu. Nie pamiętam ile razy kochaliśmy się i w których częściach mieszkania, od kuchni do sypialni, by zasnąć na puszystym dywanie otuleni własnymi ciałami.
Obudziła mnie znowu natrętna muzyka z mojego telefonu.
- Kurwa jego mać człowieku gdzie ty jesteś? jest piętnaście po piątej, wszyscy czekają, co ty sobie do kurwy nędzy wyobrażasz że jesteś jakiś pierdolony John Bonham? Gdzie kurwa jego pierdolona mać jesteś? - Co się dzieje Mati, coś niedobrego? Wyglądała obłędnie, przytłumiłem mikrofon telefonu by nie słyszała szału managera. - Jaki tu jest adres kochanie? - Co się stało? 54 Rue du Jeu des Enfants. Masz kłopoty? - To nic skarbie, zawaliłem próbę - zrobiłem minę jakby nic się nie stało i puściłem jej oko. - Słuchaj Wojtek, będę gotowy za pięć minut, możesz mi wysłać taksówkę pod 54 Rue du Jeu des Enfants. - No kurwa nie! Ja chyba śnię! Tobie faktycznie popierdoliło się w głowie! ...
Pięć minut, i jak dojedziesz to nakopię ci kurwa do twojej jebanej dupy, nie mówiąc o tym, że lecisz mi flaszkę Jamisona kurwa, litrową!
Zebrałem się możliwie szybko, moja bogini musiała poczekać do wieczora, w ciagu kilku minut siedziałem w taksówce. Po koncercie spotkaliśmy się znów, by delektować się sobą pośród francuskiej nocy, na niebie rozbłyskiwały tysiące fajerwerków ozdabiających narodowe święto, a my całowaliśmy się
w każdym ciemniejszym zaułku. Gotycka, różowo- brązowa Katedra Notre Dame czarowała milionem świetlnych obrazów i muzyką przeszywającą umysł na wskroś podczas conocnej iluminacji światła i dźwięku, tańczące fontanny na Renie otwierały magiczny świat bajkowych scen połączonych z muzyką Vivaldiego, Straussa by w końcu eksplodować w finale elektronicznym pulsem Jeana Michaela Jarra. Z tramwajów wodnych pływających po rzece co sekundę rozbłyskiwały flesze aparatów, słychać było gwar i tętno nocnego świątecznego życia tego miasta. Chodziliśmy od placu do placu pijąc wino i przyglądając się rozbawionym ludziom z całego świata. Daliśmy się ponieść ekstatycznej fali dobrego samopoczucia i tańczyliśmy prawie do świtu, w końcu wylądowaliśmy u niej, by wykończeni miłosnymi wyczynami zasnąć rano. To był piękny czas, nie żałuję ani sekundy...