top of page
  • Zdjęcie autoraArtur

CHORWACKIE WAKACJE I SAFARI BAR

Zaktualizowano: 7 sie 2023


Jako cel naszego urlopowego szaleństwa oraz bazę noclegową wybraliśmy ośrodek campingowy w Premanturze na samym południu półwyspu Istria dosłownie rzut beretem od słynnego parku Kamenjak obejmującego cały cypel oblany Adriatykiem. Plaż tutaj co niemiara, ale teren dość trudny i kurzu mnóstwo. Można wybrać się do nich samochodem, quadem lub na rowerze, choć szczerze mówiąc z podziwem przyglądałem się podróżującym w ten sposób, bo powietrze wdychane w czasie jazdy z pewnością groziło pylicą. Tak czy inaczej wybraliśmy to miejsce ze względu na dość szybki dojazd ze Śląska - nieco ponad 950 km pokonuje się autostradami w sensownym czasie i całkiem komfortowo.

Ale przecież nie o autostradach będę pisał. W sumie Chorwacja nie była planowanym celem naszych wakacji, niestety covid i problemy z lotami skutecznie po raz kolejny odsunęły naszą wymarzoną podróż do Gruzji.

Padło zatem na Chorwację, raz z racji dojazdu, dwa z racji klimatu i trzy z racji tak wychwalanej przez wielu kuchni. Pomyślałem sobie, że w końcu do woli najem się wspaniałych ryb, kalmarów, pysznych warzyw i owoców oraz spróbuję osławionego odojaka czy jenjetiny czyli odpowiednio pieczonego prosiaka lub jagnięcia.

Zamiast autostrady, od Poreća wybraliśmy zwykłą szosę ciągnącą się wzdłuż zachodniego wybrzeża półwyspu by napawać się widokami i smakiem pieczonych co kawałek przy drodze specjałów. Jak mawiają tubylcy „ema tice od prasice” co znaczy ni mniej ni więcej – nie ma ptaka nad prosiaka,

i faktycznie w dużych grillowych kombajnach wyposażonych w rożen, albo w chlebowych piecach na brytfannach pieką się prosięta i jagnięta zachęcając do zjechania z drogi i posmakowania owych specjałów.

Moja kulinarna ciekawość i chęć porównania z tym co wiele razy zdarzało mi się przyrządzać w różnej konfiguracji skierowały samochód na jeden z parkingów pomiędzy Rovinjem a Faźaną gdzie ów przybytek gastronomicznej ekstazy był rozpalony. I co? W sumie wszystko niby okej, mięso smaczne, ale jednak lekko przesuszone, myślę że powinienem wtedy pojechać nieco w głąb którejś z wiosek i poszukać jakiegoś zajazdu w którym trafię na wprawniejszego kucharza;) No nic, może będzie jeszcze okazja...

Na domiar złego dajemy sia namówić na zakup owoców ze straganu obok i kiedy w samochodzie przeliczamy ich cenę troszkę zakręciło nam się w głowie. O cenach pisał nie będę, bo to temat abstrakcyjny i to co dla jednego jest drogie, dla drugiego za drogie nie uchodzi, ale naprawdę myślałem, że w kraju o takim klimacie przynajmniej owoce będą dużo tańsze. W Polsce za tę kwotę kupilibyście kilka kilogramów plus całego arbuza. Jedno natomiast jest pewne - owoce smakowały wybornie w przeciwieństwie do tych, które zakupiliśmy dnia następnego w jednym z supermarketów, a za które zapłaciliśmy niewiele mniej. Jasna sprawa, miejscowości turystyczne rządzą się swoimi prawami,

a i covid odpowiednio politykę cenową ustawił. Myślę sobie jednak, że nie da się odrobić dwóch lat w jeden sezon. Niestety taka sytuacja dotyczy tej branży także w Polsce i innych krajach, więc nie ma co ględzić - znam temat od podszewki i pisałem o tym w innych miejscach, dlatego wakacyjne wspomnienia niech pozostaną wolne od tych rozważań.

Jedyne co mogę doradzić każdemu podróżnikowi to unikanie lokali w centralnych punktach miejscowości, na nadmorskich deptakach i tych uważających się za ekskluzywne. Ameryki nie odkrywam, ale sam pchałem się w paszczę lwa, trochę z przekory, a trochę z zawodowej ciekawości, bo przecież wszędzie można znaleźć coś inspirującego i odkryć jakiś fenomenalny smak. Niestety, w ani jednym

z takich lokali nie zjadłem przyzwoicie i nie piszę tu broń Panie Boże o wielkościach porcji, bo te nie pozostawiają raczej wiele do życzenia, a dla mnie mają znaczenie drugorzędne ale o jakości serwowanych dań zarówno w kontekście aranżacji talerza i co chyba oczywiste smaku. Jak na dłoni widać, że braki personelu również tutaj są mocno odczuwalne.

Jedzenie w tych eleganckich przybytkach było mniej eleganckie i zupełnie mało eleganckie jeśli chodzi o smak, nie można najeść się przecież pustymi muszlami... bo i takie danie spotkało nas w jednej

z restauracji w Rovinju. Zwykle nie mam w zwyczaju szarpać się z obsługą i robić ceregieli, jeśli coś mi nie pasuje nie wracam do lokalu, ale ponad połowa pustych muszli w porcji to była przesada. Niestety mimo naszych uwag i próśb o wymianę porcji obsługa pozostała obojętna i pozostawiła sytuację bez rozwiązania. Postanowiliśmy dać sobie wtedy spokój z jedzeniem w restauracjach i przenieść się do nieco mniej wybornych lokali.

Jak się później okazało to była dobra decyzja, a mistrzostwem świata był Bar Safari na wspomnianym na początku Kamenjaku, gdzie w cieniu żywych roślin i zbudowanej z bambusa afrykańskiej wioski zjadłem najlepsze sardynki i kalmary w życiu. Nigdy bym nie przypuszczał, że spotka mnie to w tak mało wyrafinowanym, acz cudownie zaaranżowanym miejscu. Odwiedziliśmy Premanturę, Medulin, Banjole, Rovinj, Poreć i wiele innych mniejszych i większych miejscowości, jedliśmy w miasteczkach i w plażowych barach by w końcu trafić w to miejsce, które niewątpliwie zapamiętam na długo i to nie tylko dlatego, że spożywałem posiłek w chatce pigmejów. To była prawdziwa uczta spożywana w samych kąpielówkach i palcami ;)


W ostatni wieczór postanowiliśmy wrócić jeszcze raz do Faźeny. I znów zrządzenie kulinarnego losu, otóż spacerując deptakiem podszedł do nas uprzejmy młody człowiek z pytaniem, czy chcielibyśmy obejrzeć zachód słońca z tarasu restauracji, hmm, wkręca nas ? wolny stolik na tarasie? Dajemy się skusić i odkrywamy zupełnie fantastyczne miejsce. Sałatka z pomidorów jaką zamówiłem do kalmarów znika zanim obsługa w ogóle zdążyła zebrać puste kieliszki po winie i przynieść przystawki, nie bawimy się w kieliszki, bierzemy butelką genialnego Deklića, jeszcze jedną sałatkę z pomidorów i czekamy na nasze dania. Przybytek nazywa się Korta, delektujemy się serami i wędlinami, wspaniałymi oliwkami, małżami św. Jakuba czy sardynkami, w końcu na stół lądują kalmary i dorada. Niebo w gębie przy zachodzącym słońcu. Czegóż chcieć więcej. Ten ostatni wieczór zdecydowanie zaciera niespecjalnie dobre wrażenie o chorwackich restauracjach, choć następnym razem będziemy już o wiele mądrzejsi w ich doborze ;)

W drodze powrotnej postanawiamy odwiedzić winnicę Deklića i zabrać ze sobą kilka butelek tego wybornego trunku, ale to już temat na inną opowieść.


I jeszcze jedno, co mocno mnie irytowało, otóż w wielu lokalach gastronomicznych, ale też wielu innych miejscach nie da się zapłacić kartą. Gotówka jest tutaj na wagę złota, więc warto o tym pamiętać obierając ten kierunek. Lody, kawa, desery, lunchowe przekąski, napoje czy jedzenie w plażowych barach, w końcu pamiątki lub zakupy spożywcze w postaci oliwy, trufli lub wina w małych sklepikach albo na straganach - wszystko płatne gotówką. Dla delikwenta noszącego od jakiegoś czasu tylko smartfon to było przeżycie traumatyczne i niewytłumaczalne, ale jak to mamy XXI wiek. A tak to, i nie ma co marudzić.


Tak czy inaczej wakacje bardzo udane, wypoczynek wspaniały, woda ciepła, nurkowanie z rybkami genialne, mnóstwo plaż i pewna pogoda oraz wiele ciekawych miejsc na wieczorne zwiedzanie. Być może będzie kiedyś okazja zwiedzić inne rejony tego niewątpliwie ciekawego kraju.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page